piątek, 29 maja 2015

Twenty five

Obudziłam się w nocy cała zalana potem. Poczułam coś mokrego w okolicach intymnych miejsc.

O MATKO!

WODY MI ODESZŁY!

JA RODZĘ! RATUNKU!

Natychmiast sięgnęłam po telefon leżący na stoliczku nocnym i wybrałam pierwszy numer z kontaktów. Jak się okazało, był to numer Marcelo. Odebrał po dwóch sygnałach.
- Kurwa kim jesteś zły człowieku, że mnie budzisz o trzeciej nad ranem?!- powiedział niemrawym głosem. Na pewno dopiero co się obudził.
- Marcelo, ja rodzę!- krzyknęłam do telefonu.
- Co? Kto rodzi? Przecież ja nie mam żadnych dzieci, a moja żona też nie jest w ciąży. Kto sobie ze mnie żarty robi?!! No przyznaj się!- zaczął krzyczeć.
- To ja Liliana, proszę pomóż. – syknęłam, ponieważ dostałam skurczu.
- O matko! Faktycznie, przecież ty jesteś w ciąży. Już jadę! Czekaj na mnie!- chyba się już obudził.  Usłyszałam jego głośny krzyk:  Liliana rodzi! Clarisse, gdzie są moje bokserki?! Momentalnie się zaczęłam śmiać, pomijając ból. Po około dziesięciu minutach usłyszałam pełno syren policyjnych i pisk szybko jadącego auta. Drzwi się otworzyły, a w nich pojawił się mój przyjaciel. Podbiegł do mnie i wziął na ręce. Po drodze chwycił jeszcze moją torbę, którą miałam już zapakowaną od pewnego czasu. Zbiegł ze mną na schodach, ponieważ stwierdził, ze tak będzie szybciej. To, co zobaczyłam przed wejściem przeraziło mnie. Celowało w nas pełno policjantów.
- Marcelo, co tu się dzieje?
- Ymm…- nie mógł się wysłowić- No bo…No bo… tak się do ciebie spieszyłem, że złamałem parę tam praw i tyle, ale dobra.- Z trudem wyciągnął z kieszeni portfel i wyciągnął pełno banknotów. Krzyknął do policji:
- To za te mandaty! Pogadałbym chwilę, ale koleżanka rodzi! Do widzenia!- uśmiechnął się do nich szeroko, a mundurowi stali z otwartymi buziami. Chyba jeszcze nigdy ich coś takiego nie spotkało. Wsadził mnie na tylne siedzenie swojego samochodu i pokonując drogę ze średnią prędkością 200km/h dojechaliśmy do szpitala w pięć minut.  Tam zajęli się mną lekarze. Ból był straszny. Zapamiętam go do końca życia, ale było warto. Po paru godzinach usłyszałam głośny krzyk mojego maleństwa. Pani ginekolog przecięła pępowinę i podała mi moją córeczkę owiniętą w mały różowy kocyk. Przytuliłam do siebie moją małą Darcy i ucałowałam w czółko. Już wiedziałam, że jest moim całym światem.

                                                                         ***

Darcy <3 td="">
Obudziłam się i od razu poraziło mnie światło białych sal.  Rozejrzałam się i zobaczyła, że obok mnie stoi inkubator z moją Darcy. Malutka słodko spała, tak spokojnie. Nawet nie zauważyłam kiedy do pomieszczenia weszła położna. Pomogła mi wyjąć małą z „łóżeczka” i pokazała jak ją karmić, przewijać i robić inne czynności. Teraz już mogłam się bez przeszkód zajmować moją córeczką, bez obaw, że coś jej się stanie. Trzymając ją na rękach, wiedziałam, że jest ona moim światem. Jej małe, brązowe włoski, już teraz układały się w rozkoszne kółeczka. Ma to na pewno po tacie. Kolejnego dnia, tuż rano do mojego pokoju wbiegła wataha piłkarzy, zwana moimi przyjaciółmi. Oczywiście narobiła takiego szumu, że pielęgniarki trochę się burzyły. No dobra nie trochę. Poprzynosili pełno balonów i misi, przez co sala była teraz cała kolorowa. Szkoda, że Darcy nie może tego na razie zobaczyć, ponieważ puki co nie widzi jeszcze nic, tylko lekko przez mgłę.
Po dwóch dniach wyszłam do domu i wtedy zaczęły się prawdziwe odwiedziny. Codziennie miałam pełno gości, chcących zobaczyć moją córeczkę. Odwiedzili nas nawet moi rodzice wraz z Elen i Gemmą, którzy przywieźli jej tyle zabawek, że doszłam do wniosku, że ma ona za mały pokój. Piłkarze byli dumnymi wujkami, a pierwszy spacer odbył się oczywiście z nimi. Doszło nawet do kłótni o to, kto ma trzymać wózek. Teraz jestem naprawdę szczęśliwa. Myślę też powoli nad chrzestnymi. Matką zostanie na pewno Gemma, bo wiem, że by mi tego nie wybaczyła, a ojcem chyba Marcelo, albo inny królewski. Mam wszystko, czego w życiu potrzebowałam.



Hej, hej, hej. Przychodzę do was z nowym rozdziałem. Oby się spodobał :* Buziaki :* :* :*

Czytasz = Komentujesz J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz